top of page
Zdjęcie autoraFilomena

O łapaniu komarów w rękawicach bokserskich, czyli o pracy z cieniem w psychoterapii jungowskiej...

Zaktualizowano: 16 sie

Czasem po sesjach z pacjentami wychodzę pobiegać. Zwykle biegnę w stronę pobliskiego zbiornika wodnego i właśnie w trakcie jednego takiego treningu, kiedy go mijałam i myślałam o trudnej sesji, która odbyła się tego dnia, przyszedł mi do głowy taki obraz, który w jakiś sposób objął to doświadczenie i pozwolił mi je lepiej zrozumieć...


Praca z cieniem w psychoterapii przypomina czasem łapanie komarów w rękawicach bokserskich. Nie dość, że komary są małe i ledwo widoczne, to jeszcze nasze ego ma sporo ograniczeń na drodze do tego, żeby tego dokonać. Wyobraźmy sobie, że te komary wylatują z różnych źródeł i tylko ich złapanie i obejrzenie z bliska pozwala ustalić skąd pochodzą. Nic nie da zmiażdżenie ich tymi rękawicami, bo wtedy ich identyfikacja już nie będzie możliwa, a z tego źródła i tak przylecą kolejne. Żeby je złapać trzeba zdjąć rękawice i zrobić to gołymi rękami, cierpliwie, ostrożnie i precyzyjnie. Tak jakby komunikat, który niosą i ich adres pochodzenia zapisany był na ich malutkich, delikatnych skrzydełkach i tylko złapanie ich w taki sposób, żeby ich nie uszkodzić umożliwia ich prawidłowe zidentyfikowanie i dotarcie do źródła, z którego nas atakują. Czasem wymaga to wielu nieudanych prób po drodze. Może się też w międzyczasie okazać, że wcale nie trzeba ich łapać, bo wystarczy je uważnie obserwować, żeby się dowiedzieć skąd nadlatują...


Zdjęcie rękawic wymaga poddania ego. Dopóki pozostajemy w rękawicach, a zatem w gotowości do walki i wymachujemy tymi rękawicami na prawo i lewo, nie tylko pozbawiamy się energii życiowej, ale także ryzykujemy uderzenie w ferworze tej bezproduktywnej walki każdego, kto się do nas zbliży. Paradoksalnie właśnie te osoby, które są gotowe podejść blisko mogą z innego punktu widzenia pomóc nam zobaczyć te komary, których sami nie widzimy, ale to wymaga podważenia swojej mocy i sprawczości, poddania pod wątpliwość swoich kompetencji, rezygnacji z samodzielności, uznania bezradności i oddania na chwilę kontroli komuś innemu. To wymaga uznania faktu, że mamy ograniczenia i czasem ktoś, kto stoi obok widzi więcej niż my sami. Do tego potrzebna jest pokora, która jest trudna do pogodzenia z potrzebą walki oraz sprawowania władzy i kontroli nad sobą i otaczającym nas światem. Dzięki zaufaniu, współpracy i pozwoleniu sobie na zależność od tego zewnętrznego obserwatora mamy większe szanse wyłapać te komary, przyjrzeć się im z bliska, ponazywać je, dobrze zaadresować, a może nawet nakarmić... ;) Ja wiem... brzmi to strasznie, bo nikt z nas nie chce być przecież żywicielem komarów, niemniej jednak mimo różnych coraz nowocześniejszych metod oprysków, owadobójczych preparatów, odstraszających aerozoli zmuszeni jesteśmy uznać, że nie da się wyeliminować ich istnienia, tak jak nie jest możliwe wyeliminowanie elementów cienia w nas. Koniec końców musimy nauczyć się z nimi żyć, a nawet uznać to, że patrząc szerzej na cały ekosystem pełnią w nim również swoją ważną rolę. Trzeba jednak je zobaczyć i zlokalizować ich gniazdo, żeby móc je w jakimś stopniu poznać i dzięki temu kontrolować. Zrozumieć ich naturę, potrzeby i sposób działania, żeby móc z nimi bezpiecznie koegzystować. Możemy udawać, że ich nie ma i wybrać się wieczorem na spacer w krótkich spodenkach nad jezioro. Wiadomo jakie będą tego konsekwencje. Ignorowanie istnienia naszego cienia, to tak jakbyśmy codziennie chodzili na taki spacer, wracali coraz bardziej pokąsani i wściekli na to, że nas coś pogryzło, zamiast na przykład zmienić kierunek lub porę tego spaceru na słoneczne popołudnie, albo ubiór na zabezpieczający przed ugryzieniami. Dojrzałość nie polega w tym przypadku na tym, żeby się upierać przy tym, że mam ochotę chodzić na spacer w krótkich spodenkach, wieczorem nad jezioro i życzyć sobie, żeby wreszcie ktoś zrobił coś, żeby wszystkie te komary zdechły, ale na tym, żeby uznać i zaakceptować ich istnienie i w jakiś sposób ustosunkować się do tego istnienia np. dostosowując strój lub miejsce wieczornych spacerów lub zakładając moskitiery w oknach, kontrolując w ten sposób ich pole działania, a nie próbując je raz na zawsze unicestwić lub zignorować.


Boksujemy się ze światem codziennie na różne sposoby i w różnych obszarach naszego życia. Próbujemy coś wywalczyć, udowodnić swoją siłę, zamanifestować moc i kompetencje. Żywimy nadzieję, że jak już przekonamy siebie i ten cały świat o naszej mocy i sprawczości, to wtedy ten świat nam się podporządkuje i będzie taki, jaki chcielibyśmy, żeby był. Wydaje nam się, że możemy mieć nad nim kontrolę i sprawić, żeby dopasował się do potrzeb i żądań naszego ego. Im bardziej się boksujemy, tym więcej energii i czasu tracimy, podczas gdy świat zarówno ten zewnętrzny, jak i wewnętrzny dalej pozostaje niewzruszony, rządzi się swoimi odwiecznymi prawami, jest pełen radości i cierpienia, światła i cienia, dobra i zła, życia i śmierci. Dopóki nie poddamy ego i nie zaakceptujemy wszystkich jego elementów, toczymy bezproduktywną walkę tak naprawdę nie ze światem, tylko z samym sobą, pozbawiając się możliwości przeżycia swojego czasu na tym świecie w harmonii z nim, poczuciu zjednoczenia, sensu i głębokiego znaczenia. Walcząc skazujemy się na niekończącą się frustrację i wieczne rozczarowania. Niszczymy siebie i ludzi wokół nas. Tracimy czas, energię, relacje, a w konsekwencji życie i zdrowie opętani przekonaniem o swojej władzy, samowystarczalności, a nawet omnipotencji, zapominając o tym, jak małe i kruche jest nasze istnienie w obliczu wszechświata i rządzących nim praw. Zapominając o swojej w tym wszechświecie roli i ignorując swój udział w zdarzeniach, które w naszym życiu mają miejsce, wciąż uparcie oczekując zmian na zewnątrz i u innych, zamiast naprawdę zająć się sobą. Może już nadszedł czas zdjąć te rękawice i odważyć się rozpocząć autentyczne życie? ...ze wszystkimi jego odsłonami i konsekwencjami, bez znieczulenia i obron, które tylko nas od niego oddalają, pozbawiając nas tego, co w tym życiu najgłębsze i najcenniejsze. Pozbawiając nas głębokich, autentycznych relacji, które nadają życiu znaczenie i sens. Relacji ze sobą, z innymi ludźmi, a także z całym otaczającym nas światem. Relacji pełnych szacunku i akceptacji dla tego, co jest w nas w środku oraz tego, co jest na zewnątrz, nawet jeśli jakieś fragmenty tych dwóch światów nam się nie podobają. Są takie elementy świata, z którymi nie ma sensu walczyć, ani próbować na nie wpływać, tak jak są takie fragmenty w nas, które mimo, że nie są piękne musimy uznać, uszanować i zaakceptować, żeby być w pełni sobą. Wspomniana pokora, mimo, że być może kojarzy nam się źle i może wydawać się, że prowadzi do poddania, zależności i ograniczeń, paradoksalnie umożliwia uwolnienie się od zachcianek naszego ego, co w konsekwencji otwiera drogę do znacznie większych możliwości niż te, które realizujemy w służbie tym zachciankom. Kiedy przestajemy być niewolnikami własnego ego, docieramy do takich obszarów tego świata, które z poziomu ego są niedostępne i odzyskujemy kontakt ze swoją duszą. Dopiero wtedy możliwy jest kontakt z duszami innych ludzi, zwierząt i istnień, co całkowicie i nieodwracalnie zmienia sposób patrzenia na siebie i świat i nadaje życiu zupełnie inną jakość.


Moje spacery nad wodę w ostatnim czasie zaowocowały też innymi spotkaniami. Od kilku dni w różnych, czasem niecodziennych i przedziwnych okolicznościach spotykam ważki. Jedną z nich, poruszona tymi spotkaniami nawet namalowałam przedwczoraj. Nie było by ich, gdyby nie komary, którymi się żywią, więc nawet istnienie tych małych, irytujących insektów ma swój cel i sens, choć skupiając się na sobie trudno go zauważyć i docenić. Nie jesteśmy sami na tym świecie. Wszystko ma swój sens, cel, znaczenie i porządek, który zamiast z nim walczyć, prędzej, czy później i tak zmuszeni będziemy zaakceptować, więc może to jest dobry moment, żeby to zrobić już teraz i odkryć jak zmieni to nasz świat, kiedy z tej walki zrezygnujemy i zobaczyć, co ta zmiana nam przyniesie...?




43 wyświetlenia

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page