top of page

Święty Walenty - patron zakochanych, czy obłąkanych?

Zdjęcie autora: FilomenaFilomena

Odpowiadając na to pytanie wprost - w związku z historią życia, Święty Walenty (rzymski męczennik, duchowny, z wykształcenia lekarz) jest patronem jednych i drugich. Pierwotnie z uwagi na wykształcenie i przypisywane mu historie uzdrowień był patronem między innymi chorych na epilepsję, ciężko chorych oraz chorych umysłowo. W ikonografii można znaleźć takie jego przedstawienia, jak uzdrawiający chłopca z padaczki. Data walentynek to rocznica jego męczeńskiej śmierci. Kiedy w III wieku Cesarz Klaudiusz II Gocki zabronił młodym mężczyznom wchodzić w związki małżeńskie, twierdząc, że najlepszymi żołnierzami są legioniści niemający rodzin, Walenty będąc już wtedy biskupem łamał zakaz i błogosławił śluby młodych legionistów. Został za to wtrącony do więzienia, gdzie zakochał się w niewidomej córce swojego strażnika. Legenda mówi, że jego narzeczona pod wpływem tej miłości odzyskała wzrok. Gdy dowiedział się o tym cesarz, kazał zabić Walentego, a egzekucję wykonano 14 lutego 269 roku. 


Co dziś zatem świętować? Zakochanie, czy obłąkanie? A może te stany wcale nie są od siebie tak dalekie, jak nam się wydaje?


Starożytni grecy nazywali miłość “szaleństwem zesłanym przez bogów”.


Z punktu widzenia współczesnej psychiatrii i neurobiologii uczucie zakochania bywa bardzo często porównywane, ze względu zarówno na towarzyszące temu stanowi objawy, jak i fizjologię mózgu do stanu psychozy. Pojawia się też równie często pogląd, że miłość jest niczym innym, jak mającym ewolucyjne uzasadnienie uzależnieniem, a sami zakochani zachowują się, jakby byli pod wpływem silnych narkotyków. Istnieją także badania mówiące o tym, że młodzi ludzie we wstępnym stadium zakochania wykazują cechy hipomanii, będącej jedną z faz choroby dwubiegunowej, oraz opracowania mówiące o podobieństwie do objawów zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych.


Biorąc pod uwagę fakt, że w momencie, w którym się zakochujemy mamy skłonność do postrzegania rzeczywistości w inny, często nie do końca realistyczny sposób, porównanie do psychozy wydaje się mieć sens. Idealizujemy obiekt naszych uczuć, wpadamy w zachwyt na jego widok, a także często na myśl o wszystkim, co z nim związane, tracąc na jakiś czas możliwość racjonalnej i obiektywnej oceny rzeczywistości. Nasza fantazja o partnerze na tym etapie jest zatem swego rodzaju urojeniem. Co więcej, nie tylko obiekt naszych uczuć, ale również cały świat wydaje się być wtedy oglądany przez różowe okulary. Życie jest piękne, zło nie istnieje, przepełnia nas euforia i optymizm, a umysł wybiórczo traktuje rzeczywistość wyszukując wyłącznie te jej fragmenty pasujące do tego urojeniowego obrazu, jednocześnie ignorując i pomijając pozostałe.


Będąc w stanie zakochania mamy zwykle więcej energii, mimo, że mniej śpimy, zapominamy o jedzeniu, jesteśmy rozkojarzeni, tracimy poczucie czasu, wszystko nas cieszy i mamy poczucie mocy i sprawczości, a świat wydaje się nam sprzyjać, jakbyśmy byli panami swojego losu, jednocześnie w wyniku rozkojarzenia związanego z ciągłym myśleniem o ukochanej osobie i snuciem optymistycznych planów o wspólnej bliskiej i dalekiej przyszłości czasem coś gubimy lub zapominamy -  co faktycznie brzmi przecież jak opis stanu hipomanii.


Wpadamy też w pewien rodzaj obsesji. Obsesyjnie myślimy o tej osobie i nagle wszystko wokół wydaje się ją przypominać lub z nią kojarzyć. Sprawdzamy telefon, czytamy w kółko wiadomości, zerkamy na wspólne zdjęcie, tracąc kontrolę nad częstotliwością tych wszystkich czynności, które stają się zatem w pewnym momencie kompulsywne.


Uczucie “motylków w brzuchu” to z kolei nic innego, jak zalew dużej ilości dopaminy, zwanej hormonem szczęścia, towarzyszący właśnie pierwszej fazie zakochania. Uczucie ekscytacji, szybsze bicie serca, rumieńce na twarzy, powiększone źrenice - to wynik działania adrenaliny oraz norepinefryny i epinefryny - biologicznych odpowiedników narkotyków odpowiedzialnych za aktywowanie między innymi części układu limbicznego mózgu zwanej układem nagrody - aktywowanego również w podobny sposób po zażyciu kokainy. Nasz mózg z poziomu tych układów przejmuje dowodzenie, wysyłając sygnał: kontynuuj to, co robisz. W tym czasie inna część układu limbicznego - ciało migdałowate - odpowiedzialne m.in. za lęk, strach i rozpoznawanie zagrożenia jest nieaktywna, co powoduje, że widzimy obiekt naszych westchnień jako osobę idealną, pozbawioną wad. Stan ten jednak nie trwa wiecznie i zwykle po jakimś czasie wracamy “do normy”, kończy się stan uskrzydlenia, lądujemy na ziemi, często dość brutalnie, gdyż wtedy kończy się też idealizacja partnera i zaczynamy dostrzegać również jego wady. W tym momencie pod wpływem rozczarowania rzeczywistym obrazem partnera składającego się nie tylko z zalet, wiele związków się rozpada. Na ratunek przychodzi jednak produkowana w podwzgórzu układu limbicznego oksytocyna, czyli hormon odpowiedzialny za uczucie miłości i przywiązania, który może być bardziej stabilnym źródłem poczucia gratyfikacji w przypadku par, którym w pierwszym etapie udało się zbudować bliską, głęboką i pełną czułości i zaufania relację. Jeśli się nie udało i nie wydziela się oksytocyna mózg może w tym momencie ponownie zacząć poszukiwanie stanu, w którym wydziela się dopamina.


A co o zakochaniu myślą jungiści?


Stan zakochania w ujęciu jungowskim to stan projekcji archetypu Animy/Animusa na obiekt zewnętrzny, w postaci osoby odpowiadającej naszemu wewnętrznemu obrazowi kobiety lub mężczyzny. Istotne zatem jest to, na jakim etapie rozwoju jesteśmy, oraz jak rozwinięty jest nasz wewnętrzny obraz: w przypadku kobiet - Animus, a w przypadku mężczyzn - Anima. Należy tu podkreślić, że na rozwój teorii dotyczących Animy i Animusa ogromny wpływ miała żona Carla Gustava Junga - Emma, która sama opublikowała bardzo wnikliwe prace na ten temat. Wg niej wyróżniamy kilka faz rozwoju tych wewnętrznych struktur. U kobiet rozwój Animusa związany jest kolejno: z fizyczną siłą, sprawczością, ideą i słowem oraz w końcu poszukiwaniem duchowego znaczenia. U mężczyzn wraz z rozwojem wewnętrznego świata Anima najpierw związana jest z postacią opiekuńczej matki, później porywającej kochanki, na dalszym etapie inspirującej towarzyszki, a następnie duchowej przewodniczki. Etap rozwoju determinuje zatem nasze potrzeby oraz w rezultacie to, kto wydaje się nam pociągający i jakie cechy są dla nas atrakcyjne. Ta teoria może wyjaśniać dlaczego w okresie młodości przy wyborze partnera często skupiamy się głównie na fizycznej atrakcyjności, w późniejszych etapach życia pociąga nas intelekt i osobowość, aż w końcu poszukujemy głębszego połączenia nazywanego przez niektórych pokrewieństwem dusz, a wygląd zewnętrzny choć nie przestaje mieć znaczenia, przestaje odgrywać decydującą rolę. W idealnym wzorcu dwie osoby, będąc ze sobą w związku od najmłodszych lat mogą być dla siebie nawzajem takimi obiektami projekcji, jeśli ich rozwój przebiega równolegle i ich zmieniające się potrzeby odpowiadają zmianom sposobu funkcjonowania w zewnętrznym świecie. Jeśli jednak rozwój ten u jednej osoby posuwa się szybciej, a u drugiej zatrzyma na jakimś etapie pojawia się problem, ponieważ zewnętrzny obiekt rzeczywisty nie jest zgodny z obrazem wewnętrznym i to może doprowadzić do instynktownego poszukiwania innego, bardziej odpowiadającego potrzebom projekcji obiektu. Utknięcie w początkowej fazie rozwoju Animy/Animusa z jednej strony może tłumaczyć fascynację niektórych mężczyzn i kobiet dużo młodszymi od siebie partnerami, ale także może pomóc zrozumieć dlaczego mężczyźni i kobiety zdradzają swoich partnerów lub rozstają się, by związać się z kimś zupełnie innym, niż poprzedni partner.


Bez względu na to, czy to psychoza, projekcja, czy jakikolwiek inny stan, może warto czasem pozwolić sobie zwariować na chwilę i dać się ponieść tym nieświadomym siłom, które często za nas dokonują wyboru. Życzę wszystkim, żeby to były wartościowe i właściwe wybory.


Szalonej miłości z okazji Walentynek!



bottom of page