top of page

Wewnętrzny kompas - od władzy do miłości w relacji rodzicielskiej

Zaktualizowano: 16 sie

Jung powiedział (a za nim powtarzała między innymi Marion Woodman), że przeciwnym biegunem miłości nie jest nienawiść, a władza i tam gdzie jest miłość nie ma żądzy władzy. Za tą myślą chciałabym podążyć tym razem poddając refleksji relację rodzicielską, z jednej strony opartą przecież niewątpliwie na miłości, a z drugiej zdefiniowaną w kodeksie terminem: "władza rodzicielska". Jak w takim razie będąc rodzicem pogodzić tą miłość z władzą?


Przede wszystkim może warto w tym miejscu przypomnieć, jak kodeks definiuje wspomnianą władzę rodzicielską:


Władza rodzicielska obejmuje w szczególności obowiązek i prawo rodziców do wykonywania pieczy nad osobą i majątkiem dziecka oraz do wychowania dziecka, z poszanowaniem jego godności i praw. (art. 95 § 1 KRiO)


Prawa dziecka do których odwołuje się kodeks, formalnie definiuje przede wszystkim obszerna Konwencja o Prawach Dziecka uchwalona w 1991 roku (do przeczytania w całości na przykład tutaj: https://unicef.pl/co-robimy/prawa-dziecka), w której już we wstępie czytamy: "...dziecko dla pełnego i harmonijnego rozwoju swojej osobowości powinno wychowywać się w środowisku rodzinnym, w atmosferze szczęścia, miłości i zrozumienia...". Nie będę dalej analizować kolejnych paragrafów kodeksu ani konwencji, bo nie jestem prawnikiem. Chciałam jedynie zwrócić uwagę, że nawet formalna definicja władzy rodzicielskiej odnosi się do miłości, która powinna być fundamentem relacji rodzicielskiej i dalej o tej miłości i o tym, jak się ona ma do różnie rozumianej władzy, z jungowskiego punktu widzenia będzie mowa...

No ale co to w ogóle znaczy "pełny i harmonijny rozwój osobowości dziecka"? Czy każdy rodzic choć raz w życiu się nad tym zastanowił, spróbował dowiedzieć, przeczytał książkę, posłuchał podcastu, poszedł na warsztat, kurs lub szkolenie? Część rodziców z pewnością odpowie: "tak", ale pozostali prawdopodobnie wchodzą w tą rolę z przekonaniem: "jakoś to będzie", bo przecież instynkt rodzicielski to coś, co wyssaliśmy z mlekiem matki i każdy wie, jak wychowywać dzieci, nie trzeba się tego uczyć. Nie uczą tego w szkole, nie ma egzaminu dopuszczającego do roli rodzica, nikt nie weryfikuje naszej dojrzałości, ani przekonań z tym związanych. Każdy wychowuje dzieci tak, jak chce i uważa za słuszne i najczęściej tylko poważne wykroczenia związane głównie z zagrożeniem życia są źródłem ewentualnych interwencji policji lub opieki społecznej, o ile ktoś z otoczenia zauważy i zgłosi taki problem.


Zatem po kolei... rozszyfrujmy ten dziwny zlepek słów: "pełny i harmonijny rozwój osobowości dziecka" zaczynając od pojęcia osobowości. Definicji osobowości niestety jest dużo. Jung pisał o niej tak:


"Osobowość to akt najwyższej odwagi, absolutnej afirmacji bytu indywidualnego, najlepszego przystosowania się do tego, co powszechnie dane, i to przy możliwie największej wolności własnej decyzji."


...ale prawdę mówiąc, wątpię czy komukolwiek czytającemu ten tekst taka definicja ułatwi zrozumienie. Nie wchodząc zatem w szczegóły dotyczące teorii na temat typów osobowości i tego, co się na nią składa, najogólniej możemy przyjąć, że jest to zespół różnych cech, który wyróżnia nas pod względem odczuwania, myślenia i zachowania. Istotne z punktu widzenia opracowanych do tej pory teorii rozwoju osobowości jest to, że nasza osobowość mimo, że rozwija się przez całe życie wydaje się opierać na czymś, co już w chwili urodzenia jest w nas jakby zapisane. Z jungowskiego punktu widzenia pięknie i chyba bardziej zrozumiale niż sam Jung opisał to na przykład James Hillman w książce "Kod Duszy" za pomocą teorii żołędzia:


“... wszystko to składa się na “teorię żołędzia”, według której każda osoba nosi w sobie coś unikalnego i niepowtarzalnego, co pragnie się ujawnić i zostać w pełni przeżyte, a co jest w niej obecne od samego początku jej istnienia, jeszcze zanim może zacząć być przeżywane...”


Można to rozumieć zatem tak, że mamy w sobie jakiś wrodzony potencjał, program, talent lub coś już od początku zdefiniowanego. Jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, według tej teorii to, czy ten nasz potencjał zrealizujemy i staniemy się "tym kim mieliśmy się stać" zależy od tego, czy świat zewnętrzny zapewni nam sprzyjające rozwojowi warunki, a także czy nie będzie nam w tym naturalnym rozwoju przeszkadzał lub go zakłócał. W przypadku żołędzia - wyrośnie z niego piękny, wielki dąb jedynie wtedy, gdy spadnie na żyzną ziemię, umożliwiającą wzrost, jeśli spadnie na beton prawdopodobnie nie zrealizuje swojego potencjału, a jeśli w ziemi będą na przykład kamienie, które zablokują rozrost korzeni, zrealizuje go tylko w jakimś stopniu. Znowu wracając do naszego zlepku słów... Konwencja praw dziecka mówi o umożliwieniu pełnego i harmonijnego rozwoju osobowości dziecka. W odniesieniu do tej teorii niezbędna wydaje się zatem wiedza na temat tego, czego ta unikalna i niepowtarzalna jednostka potrzebuje do tego, by w sposób harmonijny móc dążyć do stania się w pełni sobą. SOBĄ, czyli nie wyobrażeniem, czy fantazją rodzica o tym, kim powinno się stać! Dodam tylko jako dygresję, że jest to ważne przez całe życie, nie tylko w dzieciństwie, choć być może na co dzień nie mamy w zwyczaju się nad tym zastanawiać. A może od tego właśnie należałoby zacząć, zadając sobie pytania: Czy tu gdzie teraz jestem, jestem w pełni sobą? Czy przeżywam swoje życie w zgodzie ze sobą? Jeśli nie, to dlaczego i co mnie ogranicza? Kim jestem, jeśli nie sobą? Znowu aż się prosi o kolejny cytat Junga:


„Nie ma większego ciężaru dla dziecka, niż nieprzeżyte życie jego rodzica”


Czy da się umożliwić własnemu dziecku stawanie się sobą, jeśli samemu nie realizuje się tego zadania?


Żołądź potrzebuje żyznej ziemi, żeby stać się pięknym, okazałym dębem, ale czego potrzebuje dziecko, żeby stać się zdrowym, spełnionym dorosłym, w zgodzie ze sobą? Co mu zapewnia ten pełny i harmonijny rozwój? Czy na pewno wystarczy dach nad głową, czyste ubranie, ciepły posiłek, szkoła, kilka dodatkowych zajęć pozalekcyjnych, wczasy, konsola i dyscyplina? Jeśli tak, to czemu wśród dzieci z tak zwanych "porządnych domów" coraz częściej diagnozuje się depresję, liczba samobójstw wśród osób niepełnoletnich z roku na rok wzrasta, a do gabinetów psychoterapeutów, z głębokimi zaburzeniami osobowości zgłaszają się dorosłe osoby, które w swojej historii dzieciństwa wcale nie mają żadnej "strasznej patologii" w tle i na pierwszy rzut oka niczego im ze strony rodziców nie brakowało? "Na pierwszy rzut oka" wydaje się kluczowym w tym kontekście sformułowaniem, bowiem przy bardziej szczegółowym wywiadzie okazuje się, że jednak w ich historii przynajmniej jeden rodzic był w jakiś sposób nieobecny, nadmiernie kontrolujący lub w najgorszym przypadku ambiwalentny. To oczywiście duże uogólnienie, ale w każdym z tych przypadków harmonijny rozwój był zakłócony, ponieważ potrzeby rozwojowe nie były w wystarczającym stopniu realizowane, co ostatecznie doprowadziło do rozwoju wspomnianych zaburzeń osobowości. O etapach rozwoju dziecka i wynikających z nich potrzebach (nie będę ich tu wymieniać) warto zatem poczytać zastanawiając się zarówno nad tym, czy wszystkie nasze potrzeby w dzieciństwie były realizowane i czy my mamy dziś świadomość potrzeb rozwojowych naszych dzieci i czy świadomie i w pełni je zaspokajamy. Ale przede wszystkim warto sobie zapamiętać, że nawet posiadając wiedzę, jakie to są potrzeby, sposób realizacji tych potrzeb i ich dokładne zdefiniowanie możliwe jest wyłącznie pozostając w dialogu z dzieckiem i dowiadując się tego od niego.


Wracając jednak do głównej myśli... Władza jest przeciwieństwem miłości, jak twierdził Jung, co z punktu widzenia relacji rodzicielskiej może znaczyć, że jeśli miłość jest jedną z niezbędnych dziecku z punktu widzenia rozwoju potrzeb, to wszelkie przejawy sprawowania nad nim bezrefleksyjnej, autorytarnej władzy stoją w sprzeczności z realizacją tej potrzeby. To jednak nie koniec. Rodzic, który kieruje się przekonaniem, że ma nad dzieckiem władzę często przyznaje sobie prawo do decydowania w różnych sprawach za dziecko, a zatem z własnego punktu widzenia (całkowicie innej, również unikalnej, niemniej jednak innej jednostki), podejmując za dziecko różne decyzje. Od wyboru tego, co dziecko będzie jadło, ubierało, w co się bawiło, kiedy, czego i w jaki sposób uczyło, jaki sport uprawiało, czasem aż po wybór kolegów, studiów, czy nawet w skrajnych przypadkach zawodu. Władza wyklucza również równowagę znaczenia w relacji. Rodzic jest tu ważniejszy, a dziecko podporządkowane jego woli, a zatem najczęściej potrzeby rodzica stoją ponad potrzebami dziecka i realizowane są w pierwszej kolejności. I to samo w sobie jeszcze nie jest złe, bo żeby karmić, trzeba najpierw samemu nie być głodnym, ale często niestety wiąże się to też z tym, że jeśli jakiekolwiek potrzeby dziecka stoją w sprzeczności z potrzebami rodzica (niestety również tymi nieświadomymi), to nie są realizowane wcale lub są na ich miejsce realizowane inne, które rodzic sam definiuje jako potrzeby jego dziecka, według własnej wygody i własnego uznania, ignorując te prawdziwe, których realizowanie jest dla niego niewygodne, bo przecież jako ten ważniejszy i mądrzejszy "wie lepiej". Władza jest też związana z różnymi formami jej egzekwowania, a zatem między innymi z kontrolą. To wymaga jeszcze szerszego wyjaśnienia, bowiem konsekwencje nadmiernej, rodzicielskiej kontroli są straszne nie tylko w dzieciństwie, ale także ciągną się za nim przez całe życie. We współczesnym świecie mamy coraz więcej, coraz skuteczniejszych narzędzi "rodzicielskiej kontroli". Zanim powstał Librus, Family Link, czy zegarki z GPSem, Jesper Juul w jednej ze swoich książek ("Przestrzeń dla rodziny") napisał tak:


"Moim zdaniem, największą stratą dzieci w ostatnim trzydziestoleciu jest fakt, że nie istnieje dla nich żadna przestrzeń wolna od dorosłych. Nie ma już drzewa na podwórku, gdzie mogłyby przebywać same. Dawniej dzieci kształtowały swoje kompetencje społeczne w zabawie i komunikacji z innym dziećmi. Takiej możliwości już prawie nie mają, bo nawet kiedy są razem, to dookoła stoją dorośli, którzy się do wszystkiego wtrącają. Na dodatek, często są oni tak romantycznie lub idealistycznie usposobieni, że nie tolerują żadnych konfliktów. Niewesoło jest być dzisiaj dzieckiem z tymi dorosłymi, którzy nie odstępują ich na krok. A przy tym zaczyna się w różnych środowiskach pedagogicznych mówić, że dzieci mają wielką potrzebę granic. To po prostu trudne do uwierzenia, bo życie dzieci nigdy nie było bardziej ograniczone niż teraz. Dorośli są przez cały dzień przy nich i je kontrolują."


Pewna mama opowiedziała mi, że na zebraniu w szkole był obecny pan policjant, który powiedział rodzicom, że ich obowiązkiem do 18 roku życia dzieci jest sprawdzanie treści messengerów, facebooków, maili, Whattsappów i innych komunikatorów swoich dzieci i zapytała mnie, co o tym jako terapeutka myślę... Zaniemówiłam. Oczywiście istnieją sytuacje, w których chwilowa wzmożona kontrola w jakimś stopniu może być uzasadniona, ale ważniejszy od kontroli jest dialog i uświadamianie dzieci, co jest dobre, a co złe, jakie są konsekwencje łamania różnych zasad i przekraczania granic, ustalanie tych granic, a najważniejszy jest jednak i tak przykład jaki rodzice dają im swoim zachowaniem, ponieważ dzieci przede wszystkim naśladują dorosłych. Natomiast czytanie prywatnych wiadomości nie mieści się w definicji wychowywania dziecka z poszanowaniem jego godności i praw. Dziecko również ma prawo do prywatności.


Poczucie własnej wartości dziecka, a także to, co o sobie będzie myślało w dorosłości kształtuje się na podstawie tego, jakie komunikaty o sobie otrzymuje w dzieciństwie od dorosłych. I niestety ważniejsze od tych werbalnych są te niewerbalne, a najgorszą sytuacją jest przekazywanie dziecku sprzecznych ze sobą komunikatów, jak na przykład mówienie: "mam do Ciebie zaufanie" i jednocześnie regularne sprawdzanie telefonu. Nadmierna kontrola często przynosi też taki efekt, że dzieci zaczynają kłamać, żeby jakoś wyrwać się z tego reżimu i chociaż chwilę czuć się wolnym i swobodnym. Wynika to między innymi z tego, że wiedzą, że na jakiekolwiek złe zachowanie nie ma żadnej zgody, więc muszą cały czas zachowywać się w sposób właściwy, co w praktyce jest po prostu niemożliwe, zwłaszcza jeśli nakazów i zakazów jest dużo i co chwilę się zmieniają, więc żeby sprostać temu niemożliwemu do zrealizowania oczekiwaniu rodzica uczą się kłamać, żeby go zadowolić. To też sprzyja kształtowaniu się przekonania, że na miłość rodzica trzeba sobie właściwym zachowaniem zasłużyć, więc w dorosłym życiu borykają się z lękiem przed bliskością i ciągłym poczuciem bycia niewystarczająco dobrym. W związku z tym we wszystkich relacjach nadskakują innym, nadużywając siebie lub sami stają się nadmiernie kontrolujący dla swoich bliskich. Innym, chyba jeszcze bardziej przerażającym sposobem na wyrwanie się z reżimu kontrolującego rodzica jest choroba. Dzieci nadmiernie kontrolujących, zawłaszczających rodziców często chorują i bardzo często są to psychosomatyczne dolegliwości lub różne dziwne, trudne do zdiagnozowania, przewlekłe lub nawracające choroby. Jeśli nie da się odpocząć od ciągłej presji związanej z podporządkowywaniem się nieustającym zakazom i nakazom, czasem jedynym sposobem na odpoczynek okazuje się choroba. W historiach takich osób pobyt w szpitalu lub sanatorium bywa później w dorosłym życiu wspominany jako jedno z najlepszych wspomnień z dzieciństwa.


Żeby dziecko mogło stać się SOBĄ musimy przez całe jego życie pamiętać, że to ono i tylko ono wie najlepiej czego potrzebuje, więc przede wszystkim musimy nauczyć go słuchania siebie, rozpoznawania swoich potrzeb, nazywania i wyrażania emocji, kontaktu z ciałem. Musimy porzucić błędne przekonanie, że skoro jesteśmy starsi i bardziej doświadczeni, to wiemy lepiej, przestać traktować je przedmiotowo i uznać jego podmiotowość. Uznać, że my sami też od tego dziecka możemy się uczyć. Uwierzyć, że jest kompetentne! O kompetencji w innej książce również pisze Jesper Juul ("Twoje kompetentne dziecko" ...polecam bardzo wszystkie jego książki):


"Twierdząc, że dzieci są kompetentne, chcę powiedzieć, że mogą one nauczyć nas tego, co powinniśmy wiedzieć. Dzieci dają nam informację zwrotną, która umożliwia nam odzyskanie utraconych umiejętności i pomaga pozbyć się nieskutecznych, nieczułych i destrukcyjnych wzorców zachowania. Czerpanie wiedzy od własnych dzieci wymaga dużo więcej niż tylko prowadzenia z nimi rozmowy. Musimy zbudować z nimi prawdziwy dialog, którego wielu dorosłych nie potrafi nawiązać nawet z innymi dorosłymi: osobisty dialog oparty na poszanowaniu godności obu stron."


Na koniec jeszcze jeden nie mniej ważny dla mnie cytat. Nie sposób bowiem w temacie rodzicielstwa pominąć Donalda Winnicotta, który również twierdził, że rozwój człowieka opiera się na poszukiwaniu autentycznego poczucia siebie. Dużo uwagi poświęcił istotnej według niego w tym procesie kreatywności, o której w książce "Zabawa a rzeczywistość" pisał tak:


"Tym, co w największym stopniu sprawia, iż jednostka czuje, że warto żyć, jest twórcza apercepcja. Jej przeciwieństwem jest taki stosunek do rzeczywistości zewnętrznej, który polega na uległości, w którym świat i jego elementy są spostrzegane jedynie jako coś, do czego trzeba się dopasować, przystosować. Dla jednostki uległość niesie poczucie jałowości i łączy się z odczuciem, że nic nie ma znaczenia i że życie nie jest warte przeżycia. Wiele osób doświadczyło twórczej egzystencji na tyle, by boleśnie zdawać sobie sprawę z faktu, że przez większość czasu nie żyją twórczo, lecz tak, jak gdyby ich istnienie było podporządkowane twórczości innej osoby albo jakiegoś mechanizmu. Ten drugi sposób życia w świecie uznajemy za chorobę psychiczną. W każdym razie nasza teoria zakłada, że twórcze życie oznacza zdrowie, zaś uległość jest podstawą choroby"


W tym miejscu warto zatem zauważyć, że jeśli relacja rodzica z dzieckiem opiera się na sprawowaniu nad nim autorytarnej lub wręcz dyktatorskiej władzy, to dziecko w swojej uległości nie ma miejsca na rozwój kreatywności, czyli tak zwane twórcze życie, o którym pisze Winnicott, uznane przez niego za konieczny warunek zdrowia psychicznego. Rodzic, który mówi dziecku co ma robić, w co się bawić, co przeczytać, nawet mając dobre intencje, mimo wszystko zakłóca lub uniemożliwia jego naturalny rozwój w kierunku autentyczności, który nie będzie możliwy dopóki zamiast rozkazów, zakazów i poleceń nie pojawią się pytania: Co chcesz zjeść na śniadanie?, którą koszulkę chcesz ubrać?, w co chciałbyś się dziś bawić?, jak chciałbyś spędzić dzień?, masz ochotę coś poczytać?, jaka jest Twoja ulubiona książka? ulubiony kolor?, owoc?, pora roku? wolisz wycieczkę rowerową, czy spacer? Oczywiście ilość i stopień skomplikowania pytań muszą być odpowiednio dostosowane do wieku dziecka, a możliwości wyboru mieścić się w granicach bezpieczeństwa i rozsądku, ale naprawdę nie ulegajmy fantazji, że dzieci, jeśli tylko będą mogły robić co chcą, spędzą cały dzień bezproduktywnie, na robieniu czegoś złego. Zacznijmy poznawać nasze dzieci, zamiast je modelować i traktujmy je podmiotowo, a nie przedmiotowo.


Wydaje się, że wykluczając skrajne patologie, każdy rodzic kocha swoje dziecko i żaden nie chce dla dziecka źle, więc czemu niektórym rodzicom tak trudno jest zrezygnować ze sprawowania nad dziećmi bezrefleksyjnej, autorytarnej i bardzo niebezpiecznej z punktu widzenia ich rozwoju władzy? Powodów jest zapewne wiele. Najprostszym wyjaśnieniem może być to, że sami byli przez swoich rodziców wychowywani w ten sposób i po prostu powtarzają taki, funkcjonujący od wielu pokoleń w swojej rodzinie wzorzec. Czasami jednak bywa wręcz przeciwnie. W swoim dzieciństwie byli zostawieni sami sobie, bo rodzice z różnych powodów się nimi nie interesowali i ten brak opieki i jakiejkolwiek kontroli kompensują teraz w ten sposób nadmiernie kontrolując swoje dzieci, jakby w kontrze do niczym nie interesujących się w ich dzieciństwie rodziców. Osoby wychowane w domach, w których ktoś z rodziców był uzależniony również często mają potrzebę obsesyjnego kontrolowania siebie i otoczenia, co przejawia się zwykle we wszystkich ich relacjach, a zatem również tych z własnymi dziećmi. Niskie lub niestabilne poczucie własnej wartości rodzica również może przyczynić się do władczych, kontrolujących zapędów w celu udowadniania sobie i całemu światu, że wywiązuje się ze swojej rodzicielskiej roli. Tych powodów można byłoby w tym miejscu wymienić jeszcze więcej. Każda historia jest inna. Wspólną jednak cechą tych historii rodziców kierujących się władzą w relacji z dzieckiem i nieświadomie uniemożliwiających w ten sposób prawidłowy rozwój swoich dzieci jest to, że za tą władzą stoi głęboko straumatyzowany dorosły, który kiedyś też był dzieckiem. Dzieckiem, które też nie miało możliwości wychowywać się w środowisku rodzinnym, w atmosferze szczęścia, miłości i zrozumienia i nie miało wokół siebie dorosłych, którzy mogliby zapewnić pełny i harmonijny rozwój jego osobowości. I oczywiście rodzic tego dorosłego, też był kiedyś takim dzieckiem itd... Możemy iść do psychologa, pedagoga, wróżki, szamanki, postawić tarota, brać udział w ustawieniach systemowych, afirmacjach, medytacjach, odmówić modlitwę za zmarłych lub odprawić rytuał z intencją uzdrawiania rodu i próbować rozmaitych innych metod. Nie podważam żadnej z nich. Ale jeśli nie wiemy czym jest prawdziwa miłość pozbawiona żądzy władzy i nie nauczymy się kochać ludzi w taki sposób, będziemy przekazywać te destrukcyjne i dewastujące psychikę wzorce dalej naszym dzieciom, one swoim dzieciom itd.


Miłość pozbawiona żądzy władzy to taka miłość, w której nikt nikogo nie zawłaszcza. Jest w niej przestrzeń na bycie po prostu sobą, jest autentyczność, ciekawość drugiego człowieka, chęć rozumienia jego punktu widzenia i nieustająca gotowość poznawania go, bez potrzeby zmieniania i dostosowywania do swoich oczekiwań i wyobrażeń. Jest spokój i poczucie bezpieczeństwa. Taka miłość jest pozbawiona ciągłej presji, rywalizacji i stawiania warunków. Komunikacja nie składa się z poleceń, rozkazów, zakazów, pretensji, roszczeń, czy zażaleń. Istnieją jednoznaczne, ale w pewnym stopniu elastyczne granice i są one respektowane. Możemy popełniać błędy, pozwalać sobie na słabość. Rozmowy, nawet na trudne tematy mogą się odbywać w atmosferze poszanowania wzajemnej wartości i godności. Nie ma potrzeby ani walki o władzę, ani walki o to, kto jest bardziej pokrzywdzony, bo nikt nikogo nie potrzebuje krzywdzić. To wszystko jest oczywiście opisem bardzo wyidealizowanego obrazu miłości, który w stu procentach, przez 24 godziny na dobę nie jest możliwy do osiągnięcia, ale im bardziej się do niego zbliżamy, tym lepiej nam się żyje i tym więcej możemy dać z siebie innym, co zwłaszcza w relacji rodzicielskiej ma kluczowe znaczenie. Traktujmy ideał jako punkt odniesienia, ale nie bądźmy idealni. Bądźmy jak mawiał Winnicott "wystarczająco dobrymi rodzicami" i kochajmy nasze dzieci najlepiej, jak potrafimy.


Wymyśliłam sobie takie zadanie, które polecam w tym miejscu każdemu, kto chciałby bardziej świadomie funkcjonować w relacjach z bliskimi. Narysujcie sobie taki kompas: na jednym biegunie - miłość, na drugim - władza. Powieście na ścianie, albo noście przy sobie, zerkajcie na niego często i spróbujcie pamiętać o nim zastanawiając się w różnych sytuacjach w Waszych relacjach (zwłaszcza w tych trudnych i konfliktowych sytuacjach), czy poprzez to, co teraz robię, słowa które wypowiadam wyrażam miłość, czy demonstruję władzę. Jeśli dojdziecie do wniosku, że opanowała Was żądza władzy, jak najszybciej zmieńcie kierunek i wróćcie do właściwego. W ten sposób możecie uczyć się pozostawać nie tylko bliżej siebie samych, ale i zapobiec oddalaniu się od Waszych bliskich, a dzieciom stworzyć warunki do prawidłowego, niezakłóconego rozwoju, dzięki czemu one później także będą potrafiły stworzyć je swoim dzieciom...


Kompas na zdjęciu mojego autorstwa, w formie magnesu na lodówkę, malowany akrylami, utrwalony werniksem.


Udanych powrotów do siebie życzę i właściwych kierunków we wszystkich relacjach...

Miłość to prawdziwa północ! ;)



Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page